Znaleziony pan
Nie pisałam długo, bo po prostu się poddałam i straciłam już wszelki budowniczy zapał.
Co tydzień mąż dzwonił w sprawie tynkarzy i słyszał, że wejdą od czwartku. I tak od połowy czerwca do początku września. W końcu mąż usłyszał, że pan przygotowujący teren tynkowy ma byc w sobotę. Piątek minął bez żadnego potwierdzenia tej, jakże wyczekiwanej informacji,więc pomyśleliśmy , że tradycyjnie skończy się na obietnicy. Rano w sobotę poszliśmy na poranny rozruch do parku. Wracamy a córka mówi, że telefon dzwoni non stop. No, pomyślałam sobie, chłop sie znalazł. Okazało się, że pan od obróbki kantów czekał już od 7.15 pod naszą chatą. No cóż było już koło godziny ósmej. Śniadanko do koszyka i bryk na wieś - za 40 minut byliśmy na miejscu.
Pan szalał w naszym domku całą sobotę.Bardzo go prosiłam, żeby już nie chorował, nie przepadał i ślicznie pracował, bo już najwyższy czas, żebyśmy z naszą budową ruszyli do przodu.
Tak więc pana odzyskaliśmy i jest szansa, że i inni panowie, ci od zacieru tynkowego, w najbliższym czasie do nas wtargną o czym niezwłocznię poinformuję.